Nie zawsze jest czas na dłuższy wypoczynek. Czasem musi wystarczyć kilkadziesiąt, a nawet kilkanaście godzin weekendu. Na Amsterdam to za mało, chciałbym tam jeszcze wrócić! A teraz opiszę Wam krótki piątkowo-niedzielny wypad do stolicy Holandii.
Na miejsce najłatwiej oczywiście dostać się samolotem. Z warszawskiego Okęcia (wiem, wiem lotniska imienia Fryderyka Chopina) lata choćby PLL LOT. Większość lotów do Holandii ląduje na Schiphol. Duże, nowoczesne lotnisko, z dobrymi połączeniami kolejowymi i autobusowymi z Amsterdamem i innymi miastami.
Pierwsza niespodzianka przy szykowaniu wyjazdu to bardzo wysokie ceny noclegu w stolicy Holandii. Jeżeli znajdziecie coś poniżej 80 euro za noc to w zasadzie możecie brać w ciemno, bo to super okazja. Amsterdam, razem ze Sztokholmem i Oslo należy do najdroższych stolic Europy, jeżeli chodzi o ceny hoteli. Ale jest wyjście. Można poszukać noclegu poza Amsterdamem. Oszczędzicie naprawdę sporo, a ceną będzie kilkudziesięciominutowy dojazd.
My wybraliśmy oddalone o ok. 40 kilometrów Purmerend. Niewielkie, sypialniane miasteczko i nocleg zarezerwowany przez Airbnb pozwoliły nam oszczędzić co najmniej 100 euro. A do Amsterdamu dojeżdżaliśmy głownie podmiejskimi autobusami. Całodzienny bilet w sieci EBS kosztuje tylko 10 euro, a do przystanku Dworzec Centralny autobus jedzie ok 30 minut. I można przy okazji zobaczyć jak wygląda holenderska prowincja.
Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy to płaski jak stół krajobraz i niskie budownictwo. Prawie połowa kraju to depresje, odebrane setki lat temu ciężką pracą morzu. Krajobraz co chwila przecinają kanały pełne ryb i ptactwa. Zasypialiśmy słuchając kumkania żab i krzyków rybitw, żurawi i czapli. Dla osób, które lubią ciszę może to być uciążliwe. Pol ecam zatyczki do uszu.
Amsterdam to raj dla osób, które lubią spacerować. Centrum jest niezbyt rozległe, za to poprzecinane kanałami i połączone mostami. Co kilka minut można zmieniać dzielnice. A to kwartał muzeów (niestety, nie mieliśmy czasu, żeby ich pozwiedzać, a warto bo tu jest największa na świecie kolekcja malarstwa niderlandzkiego), a to dzielnica czerwonych latarni (straszne nudy, głównie tłumy podpitych imprezowiczów z wieczorów kawalerskich), albo pełne wypoczywających na trawie Holendrów parki.
Holendrzy kochają łodzie, barki, motorówki. Kanały są pełne osób, które wypoczywają na pokładzie własnego rzecznego pojazdu. I jest to bardzo ciekawy sposób zwiedzania Amsterdamu. Oferta jest bardzo szeroka – od godzinnej wycieczki za 16 euro, którą my wybraliśmy, po kolację za kilkadziesiąt euro. Są także romantyczne rejsy dla par ze świecami i szampanem. W trakcie godzinne rejsu dowiecie się dlaczego amsterdamskie domy są takie krzywe, ile samochodów w ciągu tygodnia wpada do kanału (jeden) i zobaczycie jak wyglądają mieszkania na barkach. Jeśli nie chcecie wydać ani złotówki skorzystajcie z promów, które bezpłatnie wożą pasażerów z Dworca Głównego na drugą stronę rzeki Ij. Zajrzyjcie do Muzeum Filmu EYE i dawnych stoczni NDSM.
My stołowaliśmy się dość przypadkowo, wyrywkowo sprawdzając recenzje konkretnych miejsc w necie. Skusił nas duży wybór miejsc i ceny w niewielkiej Chińskiej Dzielnicy (ulica Zeedijk i okolice, zaraz obok Dzielnicy Czerwonych Latarni). Zajrzeliśmy też do Foodhallen (tutaj), amsterdamskich Koszyków i wypiliśmy też kawę w ogrodach Rijksmuseum.
Z pewnością czasu było za mało i obiecaliśmy sobie, że następnym razem zajrzymy też do innych holenderskich miast.
[Best_Wordpress_Gallery id=”73″ gal_title=”Holandia”]
Grzegorz i Zosia