Są dwa typy stolic. Jedne to duże metropolie, które przez setki lat były sercem swojego państwa. Tu kiedyś rządził książe, potem król, potem premier, czy też prezydent. Takie stolice rosną organicznie, razem ze swoim państwem.
Są też wymyślone stolice. Takie jak Brasilia w Brazylii, Ottawa w Kanadzie, czy właśnie Waszyngton, D.C. Miasto wymyślone jako centrum władzy. Zaplanowane przez urbanistów i architektów. Wychuchane. Monumentalne, ale i urokliwe. Jak właśnie Waszyngton.
Dlaczego D.C., czyli Dystrykt Kolumbii? W dużym skrócie dlatego, że w początkach państwowości amerykańskiej nie chciano, żeby stolica należała do jednego ze stanów i stworzono osobną jednostkę, właśnie D.C.
Dlaczego warto?
Niesamowite muzea, piękne ogrody i możliwość zobaczenia w miarę z bliska miejsc, gdzie znajduje się centrum władzy. To chyba najważniejsze powody. Miasto jest zupełnie inne niż Nowy Jork. Tam gdzie był tłok, ścisk i chaos, ale także wesoły rozgardiasz pojawiają się przestrzeń, majestatyczne budynki, szerokie aleje i … tłumy turystów. Latem, ale pewnie nie tylko, Waszyngton pada łupem hord turystów. Skauci, wycieczki rodzinne, wycieczki różnych grup i stowarzyszeń. Tłumy!
Praktyczne porady
Latem trzeba mieć przy sobie butelkę z wodą, olejek do opalania i ciemne okulary. I dobre buty. To miejsce doskonałe do spacerów, a dystanse są spore. I taksówki bardzo drogie.
Butelki z wodą są wszechobecne. Większość Amerykanów nosi przy sobie specjalne plastikowe butelki z karabińczykiem i specjalnym dziubkiem. W czasie spacerów co kilkaset metrów natkniecie się na specjalne poidełka. Warto z nich korzystać, bo sklepy pojawiają się okazjonalnie, a ceny u ulicznych sprzedawców są dość wysokie. Na drobne zakupy – właśnie wodę, czy po kanapkę – możecie udać się do pharmacy, np. do CVS.
Warto też mieć przy sobie parasol. Najlepiej niewielki, składany. I cierpliwość do częstych kontroli bezpieczeństwa – każde wejście do muzeum to przejście przez bramkę wykrywacza metali i konieczność pokazania zawartości torby.
Waszyngtońskie metro i rowery
Moim ulubionym środkiem transportu w D.C. było metro. Wygodne, stosunkowo nowoczesne i łagodnie klimatyzowane. Może niezbyt czyste, bo część wagoników ma podłogi pokryte dywanem, ale za to przestronne. Za to zadziwiające są stacje. Wszystkie są … zaciemnione. Lokalsi twierdzą, że to zabieg architektoniczny z lat 80-tych. Dziwne. Niestety, karta magnetyczna do metra kosztuje aż 10 dolarów. Oczywiście musicie tę kartę potem doładować, by móc zapłacić za przejazdy. Jeżeli więc czcie od kogoś kartę, bo na kilkudniowy pobyt to spory wydatek.
Bardzo przyjazne są też waszyngtońskie rowery, czyli Capital Bikeshare. Najtańsze są przejazdy dla zarejestrowanych użytkowników, ale turyści (z kartą kredytową) mogą za osiem dolarów jeździć przez cały dzień. Rowery są lekkie, wygodne i mają trzy przełożenia.
Co zobaczyć
Oczywiście jest kilka punktów obowiązkowych. Przede wszystkim spacer po National Mall, czyli wielkim spacerniaku na którym mieszczą się pomnik Waszyngtona, pomnik Lincolna, pomniki poświęcone wojnom w Wietnamie, Korei i II Wojnie Światowej oraz Capitol Reflecting Pool, czyli wielki basen, miejsce przemówień i protestów. To tu odbywają się inauguracje prezydentów, tu miały miejsce wielkie protesty przeciwko wojnie w Wietnamie.
Dużo przyjemności dały mi wyprawy do waszyngtońskich muzeów. Co warto podkreślić – wstęp wszędzie jest darmowy. Przede wszystkim National Air and Space Museum. Prawdziwa gratka dla miłośników samolotów, śmigłowców, dronów, satelitów i statków kosmicznych. Niestety, nie ma tu wahadłowca Discovery, Enola Gay, ani SR-71 (są w oddziale muzeum koło Baltimore), ale jest wszystko o czym można zamarzyć. Od Fliera braci Wright po kokpit Boeinga 747.
Wspaniałe jest National Museum of American History. To miejsce, gdzie można poznać historię USA od roweru po suknie pierwszych dam. Szczególnie polecam tę ostatnią wystawę składającą się z sukien przekazanych przez żony prezydentów. Są tam kreacje Jacquelline Kennedy, Nancy Reagan, czy Michelle Obama.
Jeżeli jesteście prawdziwymi amerykanofilami to możecie zajrzeć do National Archives, czyli Archiwum Narodowego. Tu można zobaczyć między innymi kilka stron oryginalnych egzemplarzy Konstytucji, czy Deklaracji Niepodległości. Widać niewiele, bo wystawa jest zaciemniona. Dla najbardziej zapalonych.
No i oczywiście Biały Dom. Nie bardzo można się do niego zbliżyc, widać niewiele, czasem przejedzie kawalkada prezydenta, częściej wiceprezydenta, ale jest to spora atrakcja.
Georgetown
To mały bonus. Historyczna dzielnica Waszyngtonu, w której mieszkają szychy, takie jak Jeff Bezos, który niedawno kupił tam olbrzymi dom. Kiedyś ulubiona dzielnica Johna Kennedy’ego, teraz okolica pełna knajpek, drogich sklepów i galerii. To tu kupił niedawno dom Barrack Obama. Niestety, domu nie da sie zobaczyć, bo cała ulica jest zamknięta przez policję.
W okolicy jest za to genialne miejsce – Union Market. Dawna hurtownia, a teraz miejsce podobne do odnowionej Hali Koszyki, ale pozbawione blichtru i zadęcia. Pyszne jedzenie, kawa, napoje. Świetna miejscówka na rodzinne popołudnie. Szczególnie polecam poke, czyli hawajską wersję sushi.
Arlington
To też wycieczka dla zapaleńców. Wyprawa na cmentarz narodowy w Arlington niekoniecznie dla każdego jest gratką, ale mnie poruszyła.
Po pierwsze, amerykańska zmiana warty przy Grobie Nieznanego Żołnierza. Wyjątkowo uroczysta, pełna długich spojrzeń, ostrego marszu, inspekcji broni i mundurów. Robi wrażenie.
Po drugie, groby ważnych postaci takich jak rodzinna Kennedych, czy pomniki załóg wahadłowców Columbii i Challenger.
Po trzecie, zupełnie inna, anglosaska kultura nekropolii. Olbrzymie przestrzenie, skromne nagrobki. To funkcjonujący cmentarz, więc czasem z oddali można też zobaczyć ceremonię pogrzebową.
Grzegorz
1 komentarz do “Washington, D.C.”