Wyprawa na południe Stanów Zjednoczonych nie należy do typowych kierunków turystycznych podróży Polaków. My zwiedziliśmy odrobinę Georgię, przejechaliśmy przez Alabamę i Mississippi, a zakończyliśmy naszą wyprawę na Luizjanie. Wszystko przez przypadek, a raczej przez niskie ceny biletów lotniczych z NYC do Savannah.

Gdzie by polecieć?

Często planując kolejny kierunek podróży korzystam ze Skyskanner. Możliwość wyszukiwania z bardzo ogólnikowymi zakresami (np Nowy Jork – dowolne miasto w USA – w jednym kierunku – 7 lipca) umożliwia znalezienie tanich lotów w czasie dłuższej wakacyjnej podróży. I tak szukając kolejnego przystanku po kilkudniowym pobycie w Wielkim Jabłku znalazłem dwa tanie bilety w samolocie Delty z NYC do Savannah, czyli miasta znanego jako ulubiony cel wszystkich młodożeńców w USA.

Latając Deltą

Delta to jedna z największych i najstarszych linii lotniczych świata (2-ga w zeszłym roku co do liczby przewiezionych pasażerów, szósta pod względem daty założenia). Delta, bo to linia założona w Georgii i początkowo zajmowała się opryskami lotniczymi upraw rolniczych w delcie Missisipi.

Teraz linia walczy co sił z dotowanymi liniami z Zatoki Perskiej (na lotnisku w Atlancie, gdzie mieście się teraz siedziba linii znajdziecie mnóstwo billboardów, które opowiadają o nieuczciwych praktykach konkurencji) i mocno tnie koszty.

Przed połączeniem z Northwest Airlines we flocie Delty były tylko amerykańskie Boeingi i McDonell Douglasy, teraz można też napotkać europejskie Airbusy i kanadyjskie Bombardiery. My lecieliśmy Douglasami – MD 88 i 90.
Kupując bilety w Delcie przyjrzycie się swojemu bagażowi. Ten podręczny, dopuszczalny przez przewoźnika, jest naprawdę spory i linia nie robi problemu nawet z większym plecakami. Za bagaż do luku płaci się dodatkowo 25 dolarów (można to zrobić podczas internetowej odprawy na dobę przed lotem).

Delta ma wygodną aplikację, którą warto zainstalować na smartfonie. Program przypomni o odprawie i będzie odbierał powiadomienia o zmianie gate’u itp. (o ile oczywiście będziecie mieć dostęp do Wifi, albo kupicie sobie amerykańską kartę GSM z internetem – o tym czy to zrobić i jaką kartę kupić w kolejnym odcinku).

Samoloty nie są najnowsze, bywają brudne, ale linia nie ma wpadek takich jak United. Więc jeżeli nie chcecie zostać wyniesieni z samolotu i boicie się overbookingu – wybierzcie Deltę. W czasie nawet krótkich lotów (NYC-SAV) przysługuje Wam drobny poczęstunek – woda/kola + orzeszki/precelki. Niestety, ze względu na duże obciążenie lotami w samolotach bywa brudno.

Savannah

To podobno najbardzi ej europejskie miasto Południa, zwane też Miastem Gospodynią, ze względu prawdziwą południową gościnność i bardzo przyjazny dla podróżnego układ. To także miasto jedno z niewielu amerykańskich miast, gdzie można porzucić samochód i poruszać się na nogach, bo w ścisłym centrum wszędzie są wygodne chodniki.

Historic District, czyli najstarszą część miasta to sieć niewielkich parków, z uroczymi parkami i olbrzymimi dębami pokrytymi oplątwą brodaczkową, czyli słynnym spanish moss. Majestatyczne drzewa pokryte pnączami zapadną w Waszej pamięci.

Co trzeba zobaczyć? Koniecznie – skwer Chippewa, czyli miejsce gdzie siedział na ławce Forrest Gump czekając na autobus do Jenny (życie jest jak pudełko czekoladek!). Warto wybrać się na stary cmentarz Colonial Park Cemetery zamieniony obecnie w park, w pobliżu którego znajduje się miejska komenda policji z krążownikami szos z lat 40-tych. Idąc uliczkami Savannah w kierunku północnym dojdziecie do rzeki Savannah – to doskonałe miejsce na wieczorny spacer z muzyką jazzową, knajpkami, zakupami i możliwością oglądania wielkich statków towarowych. Po rzecze kursują darmowe promy, którymi można wybrać się na drugi brzeg i obejrzeć słynny pomnik machającej dziewczynki.

Plantacja

Czasem social media potrafią zainspirować do bardzo ciekawych wypraw. Widząc wpis kolegi o filmie Django wpadłem na p pomysł odwiedzenia plantacji Evergreen w miejscowości Wallace, w stanie Luizjana. To jedna z najstarszych, zachowanych plantacji na których pracowali niewolnicy. To także miejsce, które udawało plantację Spencera Bennetta (granego przez Dona Johnsona) i plantację Calvina Candiego.

Poranna wycieczka zaczyna się o 11.30 i kosztuje 20 dolarów. Druga tura rusza o godzinie 14. Na miejscu zobaczycie dwie niesamowite aleje dębów – 150 i 250-letnią, stary dom kolonialny i oryginalne kwatery niewolników. Poznacie też oryginalne, południowe spojrzenie białych mieszkańców Południa na problem niewolnictwa (to wcale nie było tak jak w filmach podkreślała nasza przewodniczka twierdząc, że wzajemne relacje między właścicielami i niewolnikami były oparte na wzajemnym szacunku i poszanowaniu… Mimo to warto).

Nowy Orlean

Big Easy, czyli Nowy Orlean to niezwykłe miejsce. Liberalna oaza tkwiąca pośród czerwonego (czyli konserwatywnego) południa. Miasto kultury alternatywnej i walki o prawa gejów w samym sercu krainy rednecków. I stolica taniego imprezowania, którego symbolem są daiquiry, czyli tanie, baaaaaaardzo zmrożone drinki na bazie rumu podawane w wysokich szklankach wykonanych z plastiku. Można się nabawić solidnego bólu gardła.

Miasto jest pełne kasyn, barów i knajpek. Warto przede wszystkim wybrać się na obiad. Tradycyjne lokalne potrawy to jambalaya, red beans and rice i gumbo. Mi najbardziej przypadł do smaku ryż z fasolą, czyli ukochana potrawa Louisa Armstronga. Południowa kuchnia jest smaczna, pikantna, ale porcje są olbrzymie. Warto brać jedno danie na dwie osoby, my tak robiliśmy i wychodziliśmy bardzo najedzeni.

Wieczorem obowiązkowa wyprawa na słynną Bourbon Street, która jest zupełnie inna niż w piosence Stinga. To nie jest miejsce bluesowej zadumy, tylko głośnej, tandetnej zabawy z tanimi alkoholem, tanim jedzeniem i baaaardzo głośną muzyką na żywo. Bezpieczeństwa pilnuje konna policja więc mimo dzikich i pijanych tłumów spacer jest bezpieczny.

Warto zajrzeć do Lafitte’s Blacksmith Shop, czyli tawerny na rogu Bourbon Street i St. Phillip Street. W budynku, uznawanym za jeden z najstarszych w mieście, miał bywać słynny korsarz Jean Lafitte. My trafiliśmy na genialnego pianistę, który umilał gościom czas “koncertem życzeń” grając i śpiewając dla nich słynne filmowe piosenki z roku, w którym kończyli maturę (What’s your prom year?).

Jedna uwaga – do French Quarter nie warto pchać się samochodem. To plątanina wąskich, jednokierunkowych uliczek, które w nocy zamieniają się w imprezownie. Łatwo o mandat, odholowany samochód, albo porysowaną karoserię.

Grzegorz

[Best_Wordpress_Gallery id=”13″ gal_title=”Deep South”]